ŁKS przegrał kolejny mecz. O ile porażki z Lotosem i Wisłą były wkalkulowane, to pogrom z Toruniem u siebie chluby nie przynosi. Absencją przeziębionej Jankowskiej nie można się zasłaniać. Trudno wygrać mecz, jeśli w dwóch kwartach zdobywa się łącznie piętnaście punktów.
Mecz otworzyła Perełka trafiając za trzy punkty, a potem przez długich siedem minut oglądaliśmy piłkę wpadającą wyłącznie do łódzkiego kosza. 16:3 ustawiło mecz. Gospodynie po bardzo ostrej reprymendzie, od trenera Trześniewskiego odrobiły straty i wyszły na prowadzenie 30:27. Radość garstki widzów nie trwała zbyt długo. Dziewczyny z miasta Kopernika odzyskały prowadzenie i do przerwy było 33:38.
W to, co stało się po przerwie, nie można jak mantrę nazywać „syndromem trzeciej kwarty". Ełkaesianki rzuciły pięć punktów, tracąc aż 26. Wynik 38:64 na dziesięć minut przed końcem meczu zniechęciłby każdego. Długa ławka rezerwowych w ekipie gości mogła się wykazać w ostatniej odsłonie. ŁKS wygrał ją minimalnie na otarcie łez i dalej dryfuje w strefie spadkowej.
W sobotę mecz z ostatnią w tabeli drużyną MUKS Poznań. Tylko wygrana w stolicy Wielkopolski może poprawić nadszarpnięte zaufanie fanów do najbardziej utytułowanej sekcji Łódzkiego Klubu Sportowego.
ŁKS - Energa Toruń 57:79 (10:20, 23:18, 5:26, 19:15)
ŁKS: Oha 13, Makowska 11, Skrba 11, Perlińska 8, Novikava 7, Grabowska 7, Hylewska 0.
Energa: Egenti 21, Gajda 12, Gladden 11, Gulak-Lipka 11, Waligórska 8, Krawiec 7, Jasnowska 5, Radwan 2, Gala 2, Bajerska 0, Chomać 0
sędziowie: Jakub Zamojski, Marek Borowy,
komisarz: Zbigniew Szpilewski
GA