Bez kompleksów do gry w pierwszoligowym ŁKS podchodzi nadzieja polskiej koszykówki. Krzysztof Sulima ma za sobą występy w ekstraklasie i reprezentacji młodzieżowej, której był kapitanem. Diament, który prawidłowo rozwija się w łódzkim klubie. Jest pod wrażeniem postawy łódzkiej publiczności, do gry w ŁKS przekonała go jedna rozmowa z… Marcinem Gortatem.
- Rozmawiam z białostoczaninem, któremu nie było chyba po drodze do ŁKS-u?
- Nie ukrywam, że najlepiej czułem się w Polonii, grałem tam w trzech ligach (junior starszy, pierwsza liga i ekstraklasa – przyp. red.). Chciałem tam zostać jak najdłużej.
- Byłeś najważniejszym „celem” wśród transferów do klubu.
- Rozmawiałem kilka razy z Marcinem Gortatem. Miał o mnie informacje z kadry seniorów, ponoć starsi koledzy mnie chwalili (śmiech). Zgodziłem się na transfer do Łodzi i tego nie żałuję.
- Jako kapitan młodzieżówki dyrygujesz kolegami, w Łodzi jesteś jednym z młodszych zawodników, czuć różnicę?
- Dla mnie jest to przede wszystkim nowe doświadczenie, grałem zwykle ze swoimi rówieśnikami. Nie odczuwa się jednak różnicy wieku między nami.
- Kuba Dłuski gra mniej, odkąd się pojawiłeś w ŁKS-ie, nie ma spięć między Wami?
- Nie ma spięć. Polonia nauczyła mnie tego aby wykorzystywać minuty na parkiecie w 100%. Najważniejsze jest dobro drużyny i nie ma tu miejsca na jakieś podziały.
- Kto rządzi w szatni?
- Jesteśmy zgraną ekipą, kumplujemy się wszyscy. Nie zauważyłem jakichkolwiek oznak „rządzenia”. Nie ma podziałów na „młodych” i „starych”.
- Stylem przypominacie drużynę Polonii 2011, która dwa sezony temu „zniszczyła” wszystkich.
- Nie ukrywam, że wolę taki styl gry. Na początku obawiałem się, że będzie więcej przestojów w grze, ale ku mojemu zaskoczeniu tutaj każdy daje z siebie wszystko. Podoba mi się to.
- Niedzielny mecz, to była praktycznie ekipa Polonii 2011, dałeś bardzo dobrą zmianę.
- Przy takich meczach koncentracja idzie w górę, chce się wtedy zagrać jak najlepiej. Przyznam, że gorzej było podczas pierwszej kolejki wyjazdowej, gdy graliśmy w stolicy. Była lekka trema, wyjść naprzeciw chłopaków, z którymi grałem.
- Jakie są Twoje najmocniejsze strony, poza wzrostem (202 cm)?
- Pracuję ciągle nad rzutem. Szukanie odpowiedniej pozycji pod koszem jest ważne, biegać można dużo bez piłki ale musi z tego korzyść płynąć dla drużyny.
- Masz również ekstraklasowe doświadczenie…
- Pracowałem bardzo dużo na treningach, trener pewnie to dostrzegł. Nie było to zbyt wiele minut, ale doświadczenie zebrałem. Takie występy pokazały mi - ile jeszcze pracy przede mną.
- Regularnie ŁKS robi postęp, w tym roku nie wypada nie awansować, odczuwasz presję?
- Nie odczuwam żadnej presji, bo jestem pewny tego, że ten awans będzie. Od samego początku pobytu w Łodzi to podkreślam. Mnie i chłopaków interesuje tylko awans.
- Jak oceniasz sam klub? Papierowy tygrys czy zalążki profesjonalizmu są widoczne?
- Ten klub rodzi i buduje się od nowa. Prezesi robią wszystko aby to miało odpowiedni wygląd. W Warszawie było pół amatorsko, klub nastawiony był głównie na szkolenie młodzieży. Organizacyjnie nie mogę narzekać i pod tym względem jest zdecydowanie lepiej niż w stolicy.
- Brakuje ciepłej hali.
- Na termometrze ZAWSZE jest piętnaście kresek… (śmiech), nawet jak kibice zrobią „piekło”.
- Skoro o kibicach, ci ostro dopingują, czasem jest jak na piłkarskim meczu, wolisz to, czy kołatki?
- W Łodzi mi się zawsze dobrze grało, jak przyjechałem tutaj z Politechniką rozegrałem swój najlepszy mecz. Kiedy robiliście ten hałas, wyobrażałem sobie, że byłoby fajnie, gdybyście kibicowali mojej drużynie. Nie przeżyłem dotychczas takich emocji, brakowało mi tego w Warszawie. Pamiętam, że nie słyszeliśmy siebie, siedząc obok siebie na ławce.
- Łódź i Warszawa to dwa różne światy, koszykarze często wypowiadają się o „mieście włókniarzy” jako szarym i brudnym świecie z Manufakturą i Piotrkowską, a Ty jak to odbierasz?
- Mam dokładnie takie samo zdanie. W Warszawie spędziłem całe liceum i rok studiów, może z tego to wynika. Muszę przyznać, że Łódź jest szara i dziurawa.
- Wiem, że poza boiskiem jesteście zgraną paczką i powroty autokarem zwłaszcza po wygranych meczach to… „legendarne powroty”.
- Po porażkach zwykle siadamy z tyłu autokaru i „obgadujemy”, to co należy poprawić. Na pewno nikt nie siedzi sam ze słuchawkami na uszach, a po zwycięstwach… to zostawię wewnątrz drużyny (śmiech).
- Czego życzy się koszykarzom?
… celnych rzutów i szczelnej obrony
Tego Ci życzę oraz pierwszej celnej „trójki” w barwach ŁKS.
Dzięki i raz jeszcze chcę podziękować za wspaniały doping, dla takiej publiczności chce się grać.
Rozmawiał: Gabriel Antoniak
Wywiad jest autoryzowany przez Krzysztofa Sulimę.